Budzimy sie w trójkę w namiocie. Ja, Sławek i Marek L. Chemik spal w aucie i zmarzł, a w nocy bylo ze 30*C :)
Jeszcze nie zapłaciliśmy za pole namiotowe i już myślimy jak się szybko zwinąć niezauważonym. Her Hans podbija w momencie kiedy zwijamy namiot. No i tyle po naszym sprytnym planie. Po śniadaniu, jedziemy na kawkę. Wyznaczamy trasę, tankujemy i ruszamy dalej w drogę. Gorąc, że aż ręce opadają. H.. by szczelił + 36*C.
Sławek wpadł na pomysł, żeby kupić GPS, bo będzie się nam lepiej jeździło. Wciąż jeszcze nie może uwierzyć w moje zdolności pilotowania :) Ale i mnie ten pomysł się spodobał, miałbym mniej roboty. Pomysł jeszcze lepszy, żeby wrócić do Polski i tam to kupić. Ma to być tylko antena GPS do telefonu i oprogramowanie ściagnięte z netu.
Jedziemy do Słubic. Pomysł dobry z tym wyjazdem do Polski, bo piwko tańsze niż w tym rajchu.
Antena kupiona bez problemu, karciocha pamięciocha też, ale znalezienie odpowiedniego oprogramowania i map do telefonu staje się niemożliwe. A napewno nie w ciągu kilku godzin. Jeździmy po kafejkach internetowych, hakerach i innych szemranych typach. I nic.
Wracamy więc do niemiec bez GPSu. Trudno, trzeba pilotować dalej. Może to i nawet dobrze bo mam zajęcie. A mapki to ja lubie :)
Jeździmy i jeździmy, kilka fajnych widoków, obiektów i takie tam... :)
Jest już późno w nocy i szukamy pola namiotowego. Tak długo oczekiwane pole namiotowe okazało się być pełne pijanych i głośnych, młodych niemców. Postanawiamy poszukać innego miejsca do spania. Znajdujemy coś co przypomina jakiś parking. W nocy trudno to ocenić. Namiot rozbijamy na asfalcie. Jest godzina po 2 w nocy i nadchodzi burza. Może nas oszczędzi. Aha i jeszcze jedna ważna informacja. Sławek znalazł telefon w namiocie, który podobno miał już pływać od roku po bałtyku...